Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Moje dziecko — począł zwolna — moje dziecko, woli Bożej a rozporządzeniom starszych opierać się nie potrzeba. Nie jesteś taką sierotą jak ci się zdaje, litościwi ludzie opiekują się tobą.
Słuchając serce mi biło jak młotem.
— Pasterz nasz, przewielebny a znaczny w kościele i Rzeczypospolitej mąż ks. Zbyszek, zasłyszał o tobie. Pochwalono cię przed nim, a młodzieży na dworze potrzebuje. Chce cię wziąć do siebie, odrzucać tego nie godzi się.
Stałem osłupiały.
— Niechętnie się z tobą rozstaję — dodał ks. Jan, uderzając mnie po głowie — ale rozkazowi biskupa opierać się nie mogę. Później, któż wie, zmienić się to może. Na dworze Pasterza, w jego kancelaryi wiele się nauczyć możesz i skorzystać, a gdy on zechce się zaopiekować, łatwo dojdziesz do wszystkiego.
Opierać się nie mogłem, ale łzy mi się puściły z oczów; oświadczyłem wreszcie, iż radbym przy nim pozostał, i że nie pragnę teraz nic więcej.
— Posłusznym być powinieneś — dodał ks. Jan — pierwsza we młodym cnota, a i w starych ona dobra. Składa się tak, musi w tem być wola Boża. Biskup mi polecił, abym cię przysłał i abyś się do marszałka dworu jego Doliwy starego zgłosił, który młodzież ma pod swym dozorem. Nie zamęczą cię tam pracą, bo biskup ma dwór i ludzi wielu.
Płakałem ciągle, łez nie mogąc powstrzymać, w końcu nogi jego ucałowawszy, błogosławieństwo otrzymawszy, widząc że nie ma innej rady nad posłuszeństwo, węzełek mój wziąwszy, z oczyma jeszcze od łez zaczerwienionemi szedłem do dworca biskupiego.
Świat tu inny był, a po spokojnej celce ks. Jana, zrazu w tym gwarze rozpoznać się i oprzytomnieć było trudno.
Żaden z dawniejszych i późniejszych biskupów