Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kollegium, nieraz milknął, zapominał się, oczy mu zachodziły łzami, drżał, ręce składał jak do modlitwy i dopiero po chwili do siebie przychodził.
Dzień w dzień widzieć go było można od ś. Katarzyny do grobu ś. Stanisława na Wawel pielgrzymkę odprawującego. Naówczas mogło się sobie na ulicy dziać co chciało, nie widział nic, nie słyszał nic, gdy szedł cały w swej modlitwie.
Starcem już był, bo się w przeszłym wieku rodził, jak mówiono, żywot prowadził anachorety, nie szczędził siebie, a cudowna siła go trzymała. W wielkim tygodniu powiadano, krom wody nic do ust nie brał.
Cale znowu innym był drugi, a na pierwsze wejrzenie tak niepoczesnym, że się w nim ani świątobliwego, ani tak mądrego człeka, jakim był w istocie, domyślać nie było podobna.
Rzadko kiedy z ust mu się słowo dobyło. Zwał się Świętosławem, a wszystkim wiadomem było, że nim do Krakowa przyszedł i mansyonarzem został, prostym szewcem w Sławkowie był i swe rzemiosło sprawiał.
Blady, mały, przygarbiony, z rękami długiemi, z nogami trochę krzywemi, z głową dużą, na której włos krótko postrzyżony się jeżył, miał przecież coś w twarzy wyżółkłej, co poszanowanie dla niego budziło.
Pokora w nim nadzwyczajna była. Kochał go mój opiekun i troskał się o niego, bo on sam o sobie nie pamiętał. Cudem było słowo z niego dobyć. Mówiono, iż ślub jakiś milczenia uczynił, ale — nie — bom go przecie mówiącym słyszał, tylko nie lubił się rozszerzać ze słowem.
Co osobliwa, rozpowiadano o nim, że kapłanem zostawszy, jako żywo dawnego rzemiosła nie porzucił. Miał do niego słabość, czy też postanowienie takie uczynił; dosyć, że w celi wszystek przyrząd rzemieślniczy chował, a w wolnych godzinach obówie