Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niach, pracy, znużeniu, nie widział go nigdy zmęczonym, nigdy smutnym i chmurnym. Twarz wypogodzona uśmiechała się, dodawał otuchy i męztwa drugim, a sam mądry z prostaczkami tak mówić umiał, iż go każdy zrozumiał, a słowo jego szło prosto do serca.
Po wyjściu ks. Jana, zajął się mną zaraz z niewysławioną dobrocią, a naprzód wziął mnie na konfesatę, dopytując o życie przeszłe.
Mówiłem już, jakie na mnie świątobliwy mąż ten uczynił wrażenie, nie dziw też, iż ja, dosyć w sobie dotąd zamknięty, przed nim się ze wszystkiego wyspowiadałem co mi na sercu leżało. Więc i ten mój najdroższy ból sieroctwa, żem ojca nie miał, matka się mnie zaparła... i że nadewszystko pragnąłem o nich się dowiedzieć, ich odzyskać.
Bardzo łagodnie naówczas począł mnie przekonywać, iż powinienem był się poddać woli Bożej, przeciwko niej nie buntować i pokorą sobie wyjednać miłosierdzie.
Na łzach się to skończyło... ale, gdy mnie przeżegnał i pobłogosławił, uczułem jakby pokój jakiś wstąpił we mnie.
Następnych dni począłem chodzić do szkoły. Nie szło mi trudno, a około mojego opiekuna usługi nie było, któraby czas zabierała. Gdym umiótł i wody przyniósł, wieczorem światło zapalił, płaszcz czasem wytrzepał, mogłem potem siedzieć z książką i papierem, a tego tylko pilnował, aby nauka modlitwie nie przeszkadzała.
Obyłem się tak powoli ze szkołą i Krakowem, a jak ziarno piasku utonęłem w tych tłumach młodzieży, które naówczas po szkołach i kollegiach nauki tu szukały.
Począwszyszy od dzieciaków do ludzi pod wąsem, uczących się było bez miary, tak, że w kollegiach największe sale nie starczyły, i często przy drzwiach otwartych, ci co się wewnątrz nie mieścili, z koryta-