Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/039

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rał, aby ją przyjął w służbę swoją; uważałem tylko w oczach duchownego malującą się litość, i w końcu zwrócił się ks. Jan do mnie, rozkazując mi dziękować. Przypadłem do nóg nowemu opiekunowi, który mnie podniósł i pobłogosławił.
Pozostałem odtąd przy ks. Janie Kantym, jako zaraz opowiem. Mąż to był uczony wielce, pracowity niesłychanie, a cały żyjący w Bogu, ale nad wszystkie jego cnoty górowała niezrównana dobroć, łagodność i wyrozumiałość dla ludzi.
Dla siebie samego katem był, bo postami, umartwieniami, biczowaniem ciało swe dręczył nieustannie, względem drugich zaś anielską miał dobrotliwość i miłosierdzie. Szanowany przez wszystkich, bo swojego czasu akademia nie miała nad niego uczeńszego męża — pokorę miał dziecięcą. Nigdym go nie widział ani zniecierpliwionym, ni gniewnym — widok nieprawości zasmucał go, do łez rozbolewał, ale nie burzył. Dusza była spokojna i ubłogosławiona taką potęgą nad sobą, że krew nie mogła przeciw niej nic.
Tuż w bramie kollegium mieliśmy izdebek parę szczupłych, w których ks. Jan się mieścił z książkami swemi i sprzętem ubogim, bo można było powiedzieć, że dla siebie nic prawie nie potrzebował. W jednej z nich miałem ja mój sienniczek na podłodze i pomieszczenie. Służba przy nim nie była ciężką, prawie żadną, bo on sam, modląc się sam sobie służył, a często do stajni w podwórzu kollegium ze dzbankiem chodził, aby mnie snu nie przerwać.
Jednej chwili spoczynku w życiu jego nie było. Czytał, pisał, albo klęcząc się modlił. Wzywano go też często na poradę i przychodzono do niego, aby jej zasięgnąć. Cisnęli się oprócz tego ubodzy, którym nieraz od ust odjęte jedzenie i ostatni płaszcz oddawał, jeśli nic innego nie miał. Grosz też u niego nie przeleżał jednego dnia — mówił, że go nie potrzebował. A co najdziwniejsza, przy ciągłych umartwie-