Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi więc zawczasu na duchu się gotować i sposobić do stanu tego, który wymagał wiele; bo niedosyć było nauki, niedosyć mądrości, ale świętości, pokory i wszelkich cnót do niego nabyć potrzeba było.
Zapowiedział mi w ostatku, iż świętobliwemu mężowi dany będę w opiekę, chodzić mam do szkoły, a jemu posługiwać, na niego się zapatrywać i być mu we wszystkiem jak ojcu posłusznym.
Czekałem z obawą wielką, modląc się, jaki mnie los i opiekun spotka.
Nazajutrz ks. Jan węzełek mi rozkazawszy zabrać z sobą, niedaleko ztamtąd powiódł do Collegium, gdzie w samych prawie drzwiach do maleńkiej celi zapukał. Weszliśmy. Stał nieopodal odedrzwi jakby na nas oczekując mężczyzna w samej wieku sile, z piękną, pogodną i niemal promienistą, dobrocią uśmiechającą się a rozumną twarzą.
Od pierwszego wejrzenia nań, nie można się było powstrzymać, aby ku niemu jakiejś czci nie powziąć. Dzieckiem byłem, ludzi nie znałem, przecie mąż ten na mnie takie uczynił wrażenie, jakbym niepospolitego przed sobą człowieka widział, ale jakąś istotę wyższą i doskonalszą.
Gdym nieśmiało wsuwał się za ks. Janem, oczy stojącego wlepione były pilno we mnie, a miały wyraz taki miłości, jakby chciały mówić owo: Sinite parvulos venire ad me.
Dodał mi otuchy wejrzeniem.
— Oto jest chłopak, o którym mówiłem — dodał kłaniając się wchodzący. — Sierota, dano mu też imię Jaszka Orfana. Daj Boże, aby godzien był wam służyć.
Gdy to mówił, stojący naprzeciw patrzał na mnie, a ja z natury trochę dziki, tak dziwnie byłem tym wzrokiem ośmielony, tak mi on błogo jakoś do duszy mówił, żem się odważył postąpić i rękę jego ująwszy ucałowałem ją.
— Księże Janie mój — odezwał się głosem jasnym