Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

one były towaru, o którym nigdym nawet nie słyszał. Kleryk z dumą mi to wszystko ukazywał i tłumaczył.
Przeszedłszy parę ulic, w głowie się mąciło od tego, co się tu widziało. Co chwila stawałem, bo ciągle było na co patrzeć i o co pytać. Na zamek jechały poczty rycerstwa, kapiące od złota, z zamku powracali panowie ze służbą i zbroją dla mnie niewidzianą. Rusinów, Tatarów, Turków, Węgrów nauczyłem się dopiero rozróżniać.
Pytałem nieustannie, a dziwiłem się bez miary. Wreszcie kleryk zmęczywszy się, nazad mnie do kamienicy odprowadził i tu samego zostawił.
Jaki mnie tu los czekał w tem obcem zupełnie mieście, wśród ludzi, co mi nie byli niczem, nie wiedziałem spełna.
Mówiono mi, żem się uczyć miał, ale gdzie i jak — głucho było.
W Wilnie przy Gajdysach czuło się jakby w rodzinie, tu wszyscy obcy i straszni się wydawali. Co kogo mógł obchodzić taki jak ja sierota?
Kleryk mi zawczasu powiadał, że do Krakowa takich jak ja pauprów, bez ojca, matki, sierot napływało bardzo dużo, że sobie przy pomocy dobrych ludzi dawali rady i z głodu nie marli; krzepił mnie, ale w taki sposób jakiś, iż słuchając go, większy jeszcze strach ogarniał.
Nie będę się nad temi mojemi laty pierwszemi rozszerzał zbytnio, bo i bez tego wiele mam do powiedzenia o losach i przygodach moich; powiem tylko, że choć o mnie ks. Jan nie zapominał, przez kilka dni czekałem, gdyż nic postanowionego nie było. Nie pytano mnie o nic, woli swej nie miałem; ale kto mną rozporządzał, nie mówiono mi też.
Czwartego czy coś dnia rano ks. Jan ze mszą idąc do kościoła zamkowego, za sobą mi iść kazał, zapowiadając, iż do mszy służyć mu miałem.
Szedłem więc dosyć tem dumny, a zwłaszcza mi