Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/033

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oczów nie mogłem oderwać od osobliwego widoku, jaki mi się przedstawił.
Choć wieczór już był i dzień powszedni, na mieście więcej ruchu, wrzawy i ludzi znaleźliśmy niż w Wilnie czasu targów i jarmarków. Domy, choć dużo drewnianych było, bielone i malowane tak ozdobne były w ganki, słupy, dachy i daszki, a na każdym niemal z nich jakieś godło rzeźbione i złocone tak oczy pociągało, że się ich napatrzeć nie mogłem do syta. Wszystko cudnem mi się wydawało.
I przechodzący też ulicami, od mieszczan wileńskich ze staroświecka poodziewanych wcale byli różni. Strojów co niemiara osobliwych spotykaliśmy, bogatych, pańskich, zamorskich jakichś i do naszych niepodobnych. Rycerstwo konno uwijało się w rynku, ciągnęły ogromne wozy kupieckie, po pod domami szli mieszczanie w bławatach, łańcuchach i kołpakach wspaniałych.
Przytem, że wieczór był, więc i dzwony na różne głosy odzywały się po kościołach i z otwartych niektórych śpiewy wieczorne słychać było.
Jechałem upojony i zachwycony, widząc teraz, że wszystko co o Krakowie opowiadał ks. Łukis, wcale przesadzonem nie było... ale jak tu mnie biednemu sierocie, którego się wypierali wszyscy, niemającemu opieki, przebić się było i nie zginąć ściśniętym w tym tłumie.
Wzdychałem ku Bogu tylko, stawszy się pobożniejszym jeszcze: — Tyś Ojcem wszystkich, a szczególnie tych co ojca ni matki nie mają.
Pierwszego wieczora tego, tylkośmy się o zmroku przesunęli ulicami, więc ciekawość obudziła się raczej, niż zaspokoiła.
Kleryk ks. Jana, który mi dosyć życzliwym był, o kilka lat tylko starszy odemnie, zapowiedział, że nazajutrz, ponieważ dzień był na spoczynek przeznaczony, a on wolny, więc mnie po mieście poprowadzi i ukaże, co w niem było najpiękniejszego.