Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go. Kobieta stojąca nademną nie mogła go niewidzieć i niepoznać, bo był zupełnie inny od tych, jakie pospolicie noszono. Sądziłem, że mnie po nim pozna, ale zamiast uczucia na jej twarzy, odmalowała się odraza, trwoga i gniew. Czarne jej oczy zdawały się mi grozić.
Nie śmiałem więc ani ust otworzyć, ani się ruszyć. Wtem od naszego obozu nadbiegł kleryk księdza Jana niespokojny, bo się opatrzył, że mnie nie było, a tu jakieś zbiegowisko postrzegł.
Gdy się zbliżył, posłyszałem jak starsza niewiasta rozpytywać zaczęła, kto jechał, zkąd, jak się duchowni zwali, a młodsza głosem porywczym spytała, ktobym ja był.
Kleryk jej odpowiedział, że mnie ks. Jan wiózł z Wilna do Krakowa dla nauki, bo mu to polecone było przez kogoś, ale nie mówił przez kogo.
Podniosła się i wyprostowała dumnie ta, w której ja matkę upatrywałem, i ostrym głosem zaczęła wyrzucać klerykowi, że bez dozoru mnie puszczano pod okna się podkradać i ludzi podpatrywać.
Ani słowem, ani wejrzeniem nie dała mi poznać, żeby się domyślała we mnie tego dziecka. Ja byłem pewnym, żem się nie mylił, ale też i tego, że ona znać mnie nie chciała. Puściły mi się dziecinne łzy z oczów, wstałem o swej mocy i nie dając klerykowi rozmawiać dłużej, pociągnąłem go z sobą do naszego obozu.
Tu od ks. Jana musiałem wysłuchać nauki, że ciekawość pierwszym stopniem do piekła, że niegodziwą to naturę zdradzało podpatrywanie niewiast zwłaszcza i złodziejskie takie podkradanie się.
Anim się myślał tłumaczyć, poszedłem płakać na moją wiązkę słomy. Okrucieństwo tej kobiety, która we mnie choćby po krzyżyku dziecko swoje poznać musiała, było mi tak bolesnem, iż o wszystkiem dla niego zapomniałem. Nic mnie nie obchodziło.
Prawdę więc mówiła Gajdysowa, że ja matki