Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— zwała się gospodą. Konie od słoty i zawiei schronić się mogły, ludzie przytulić, ale pokarmić nie było czem. Studnia tylko i wodopój musiała się znaleźć koniecznie, ale i ta często zapuszczona, gniłej wody dostarczała.
Prawda też, iż za postójne w gospodzie mało co lub nic się nie płaciło. Po takich gospodach ostatnia biedota się tylko osiedlała, bo tu łatwiej było guza niż grosza napytać. Rzadko dworno jadący ludzie zapłacili za co.
Jużeśmy się zbliżali, przebywszy srogie piaski, ku lasom, i ludzie księdza Jana zapowiadali lepszą gospodę u skraju puszczy, aleśmy pobłądzili i późno tu na nocleg przyciągnęli.
Oprócz księdza Jana, drugiego kanonika i pana wojewody sandomierskiego, był z nami podkanclerzy, a każdy z panów służbę z sobą prowadził i dworzan miał kilku, tak że wszystkich nas zliczywszy, poczet był znaczny i samych żłobów dla koni dosyć potrzebowaliśmy, bo się czeladzi nie chciało za każdym razem koły wbijać i płócienne podróżne żłoby rozpinać.
Tymczasem gdy się nam we mroku gospoda owa ukazała, zobaczyliśmy przed nią stojącą ogromną kolebkę pańską i ludzi około niej dosyć. Zapowiadało to, że my już pewnie nie będziemy się mieli gdzie pomieścić i że nam na jesiennym chłodzie obozować przyjdzie, bo w gospodzie jak we młynie, kto pierwszy zajeżdża, ten zajmuje... Kolebka zaś oznajmywała, że niewiasty pewnie jakieś jechać musiały i znacznego rodu, bo dwór widać było liczny.
Wszystkim to na przekór było, a naszym dworskim tak markotno, że gotowiby byli zadrzeć się i noclegujących precz wygnać, tylko podkanclerzy i nasi księża żadnej burdy się dopuszczać nie dozwalali i karali ją srodze.
Zbliżywszy się do gospody, przez okna ujrzeliśmy rozpalone w niej ognie, służbę krzątającą się, ludzi