Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Struchlałem słuchając, bo nie mogłem pojąć, do czego mi jaka nauka służyć miała i co to znaczyć mogło. Uczułem też, że to groziło utratą tej swobody, której dotąd używałem i zacząłem płakać.
Nauka w myśli stawała mi z rózgą razem. Nie wiem już jak Gajdys mnie zaciągnął na kanonię, i ze łzami w początku nie widziałem nic, głos tylko nad sobą usłyszawszy w izbie sklepionej, do której weszliśmy.
Napróżno opierałem się, kryjąc po za Gajdysem, popchnięto mnie gwałtem naprzód; dwie duże, suche, kościste ręce pochwyciły i schylona tuż siwa głowa zaczęła głosem łagodnym uspokajać mnie razem i śmiać się.
Nie wielem rozumiał, co do mnie mówił nauczyciel ów przyszły; lecz pochwili, trochę ochłonąwszy, ciekawość mnie wzięła przypatrzeć się temu nowemu panu, któremu mnie na pastwę dać miano. Siedział przedemną stary człek, słusznego wzrostu, kościstej budowy, chudy, z głową i twarzą pociągłą, w sukni długiej czarnej i przypatrywał mi się, rękami coś ukazując, szepcząc coś niezrozumiałego, ale łagodnie i uspokajająco brzmiącego.
To wiem, że ze mnie dnia tego słowa dobyć nie mógł, choć i po głowie głaskał, i po ramionach klepał.
Dał mi więc pokój, do Gajdysa mówić coś zaczął, z drugiej izby chłopaka wywołał trochę starszego nademnie i razem z nim odpuścił mnie do domu, zapowiadając, iż nauka nazajutrz pocznie się rano.
Rozumnie to bardzo uczynił ksiądz wikary Łukis, że za towarzysza mi dał chłopię, którego choć nie znałem bliżej, widywałem je w ulicy. Z tem porozumienie się łatwiejszem było.
Otóż w jaki sposób naukę moją rozpocząłem u wikarego, który po kilku dniach całkiem mnie do siebie ośmielił i dzikość moją ugłaskał. Niech Bóg miłościw będzie duszy jego, wielem mu ja winien i modlę się