Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chodzącą nie odwracał się i nie spoglądał. Lżej jej z tem było.
W tydzień po powrocie Aniela szła około św. Krzyża, gdy gromadka ciekawych stojąca przed nim, zatamowała jej drogę. Wesele czy pogrzeb to był — nie mogła się dowiedzieć, jedno z dwojga niezawodnie. Ponieważ przejść nie było podobna, stanęła i ona, właśnie gdy przepyszne ekwipaże przybywać zaczęły.
Było to wesele.
Pani młoda wysiadała okryta płaszczem gronostajami okładanym, który książęce jej pochodzenie opowiadał światu. Była to piękna Idealia, mająca dnia tego podać dłoń hrabiemu Zamińskiemu, długo pogardzanemu i odtrącanemu, zwycięzkiemu nareszcie. Na twarzy pana młodego, chociaż żenił się tylko z dożywociem — niestety — widać było radość promienną. Stryjcio okrągły, któremu fryzyer nadał przyzwoitą na ten dzień fizyognomią, toczył się poważnie w gronie wielu dostojnych przyjaciół obojga państwa, kłaniając się pokornie do zbytku, na wszystkie strony.
Przed kościołem ogromny mężczyzna szpakowaty, stał trzymając pod rękę otyłą jejmość, która się od płaczu zanosiła. Była to panna Drobisz, dziś już pani Serafinowa, opłakująca przeszłość swoją.
— I dałabyś bo pokój! — mówił pan Serafin z powagą mężowską, — po cóż tu beczeć! Licho bo wie co i na co?
— Szkoda mi mojej pani! — westchnęła Basia.
— Nic się jej nie stanie! — odparł wesoło mąż. — Jeszcze to widłami pisano kto z nich panować będzie, a jak kasa u jejmości!
Ale pani Serafinowa płakała.