Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stancyjki na poddaszu, tu pył okrywał wszystko, nieład panował i powietrze pustką czuć było.
Służąca przestraszona milczeniem, dotknęła jej ramienia.
— Może panience co trzeba — spytała litościwie.
Obudziła się Lucia, podniosła oczy, ale po raz drugi potrzeba jej było powtórzyć pytanie.
— Dziękuję ci! a! nic, nic mi już nietrzeba! — odezwała się cicho.
Litościwa dusza stała jednak, nie mogąc odejść od nieszczęśliwej, i narzucała się jej cicho, i prosiła, dopóki jak martwą nie rozebrała i nie układła.
Oczy wypłakane nie spostrzegły nawet na stoliku leżącego listu, niezgrabnie zapieczętowanego, który od dwóch dni na nią czekał.
Nazajutrz dopiero, gdy się zwlekła na nowo chcąc rozpocząć pchać taczkę życia, Aniela zobaczyła list i opatrzywszy go, otwarła ręką drżącą. Poznała na nim rękę proboszcza z Żabiego.
Staruszek w krótkich wyrazach oznajmywał jej, że Zarzecki był trochę chory, i choć nie było niebezpieczeństwa, dobrze by uczyniła przyjeżdżając ojca pocieszyć i odwiedzić.
Sił wprawdzie do tej podróży brakło, lecz obowiązek się z niemi nie liczy. Aniela posiedziała chwilę zadumana, spojrzała na datę listu i poszła pakować się płacząc na drogę.
Z dawnych przyjaciół i znajomych pozostali jej jedni Du Royerowie, którzy przyjaźń dla Zygmunta dochowali do śmierci. Aniela potrzebowała ich uwiadomić o wyjeździe, poszła do nich. Stało się to bez myśli żadnej, aby im zanieść tylko ostatnią podziękę, lecz wypadkiem pan