Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ksiądz prędko począł modlitwę i trumnę święconą wodą pokropił, sznury już były gotowe, wszystkim pilno zbyć się smutnego obrzędu. Cicho spuściła się trumna na dno, i zamiast ziemi, przesiąkłe deszczem błoto rzucać na nią zaczęto.
Bryłkę chwyciła klęcząca, puściła ją w dół i pochylona modliła się i płakała, nikt nie patrzył na nią nawet. Księdzu pilno powrócić było, a ludzie ci do codziennych łez nawykli, już ich ni widzieli ni słyszeli. Teraz z pod łopat coraz żwawiej sypała się ziemia i sypała, brano ją obok klęczącej, niemal z pod niej, aż jeden z grabarzy się odezwał.
— Niechaj panienka do domu wraca, bo to tu niezdrowo, a i deszczysko plaży co strach. Ta i noc, nie ma tu już czego siedzieć, mogiłę się dokończy jak należy.
Głosem tym jakby obudzona, wstała posłuszna, owinęła się płaszczykiem i obejrzawszy wśród mroku, powlokła nazad ku miastu piechotą. Zdala wśród słotnej atmosfery widać je było jakby łuną bladą świecące, i głuche gwary życia wiatr niósł ku cmentarzowi.
Noc już była, gdy zmęczona tak że się ledwie na nogach utrzymać mogła, Lucia stanęła w progu stancyjki swojej, a litościwa sługa cudza, nieśmiało spoglądając w oczy, otworzyła drzwi, zapaliła światło, zdjęła odzież mokrą i poczęła pytać, czemby jej mogła posłużyć.
Lucia nie zdawała się słyszeć nic, padła na sofę, sparła się na stole, była jakby głuchą i niemą.
Gdy odsłoniła twarz, trudno w niej było poznać pełną energii i życia artystkę, która w sztuce czerpała zasoby i karm swoją. Boleść uczyniła z niej niewiastę biedną, słabą, wylękłą, bezmyślną.
Przez czas choroby brata nie zaglądała prawie do swej