Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to przyznać że sobie rady dać umie, zna kobiety i człowiek z taktem. Boję się tylko że co ona Onufrego nieboszczyka za nos wodziła, ten ją poprowadzi. A co mnie do tego? przestrzegałam, nie słuchała, jak sobie pościele tak się wyśpi.
Jabym już rada służbę rzucić, mam tego dość.
Spojrzała się na uśmiechającego się w czapce z galonkiem.
— Cóż panna myśli, po starej znajomości jakby my się pobrali? — odezwał się pan Serafin. Hoteliczek mały by się wzięło w arendę, i żyło by się na swojem pomaleńku, bo, nie ma jak hotelik, a ja temu radybym dał.
— Kiedy z asana bałamut! — odezwała się panna Drobisz. Niby ja nie wiem?
Poczęli szeptać z sobą, rozmowa trwała długo a gdy pan Serafin odprowadził pannę Barbarę na wschody, zdaje się że pacta conventa musiały być podpisane, bo je na wschodach pocałunkiem głośnym przypieczętowano.
I ten pogrzeb przechodzący smutnie ulicą, był świadkiem zrękowin niemłodego stadła.
Późno już karawan dowlókł się na Powązki. Deszcz drogę uczynił grzęzką, ziemię oślizłą, kałuże stały w kolejach, po dołkach, kamienie zdawały się pływać w wodzie, ludzie z trumną ledwie na nogach utrzymać się mogli, ślizgając się co chwila. Ksiądz szukał trawy po brzegach ulicy, aby przejść suchszą nogą. Grób był wykopany daleko, w kąciku, między mogiłami wielu zaklęsłemi, których krzyżyki poopadały i deszczułki pogniły. Grabarz ciasnemi przejściami prowadził do niego w milczeniu, mrok zapadał.
Stanęli wreszcie u wykopanego dołu, około którego kupa świeżo wyrzuconej ziemi leżała.