Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mógł, bo się jakoś w porę oświadczył i przyjęła go. Potem już o chorym mowy nie było i skończyło się.
Ja tylko ino przez ciekawość com się dla siebie przewiadywała i powiedział doktór: — Nic z niego nie będzie. Gdyby zawczasu jechał do cieplejszego klimatu! A on w końcu i butów do chodzenia nie miał, bo go siostra utrzymywała i siedziała przy nim i pielęgnowała do ostatka.
Ona też sama poszła za trumną.
Spojrzeli oboje na karawan, który już w rogu ulicy zawracał. Panna Drobisz głową nieco już łysiejącą potrząsała.
— O! już to ja powiadam zawsze, swój swojego niech się trzyma, nie ma nic gorszego jak te fantazye. Co prawda że nieboszczyk paniuńcię kochał, można powiedzieć do waryacyi i romansował, tak że bywało, stojąc podedrzwiami, kiedy począł mówić do niej, to, słowo panu daję, jak mamę kocham, zdawało się muzykę słyszeć, tak ślicznie gadał. I pani słuchała go, a w początkach szalała za nim. Ale ona chciała sobie tak się z chłopcem pobawić, a jemu co innego było w głowie. Ciągle mówił: — Na wieki! nic nas nie rozłączy. — Nie, bo i ludzie już gadali i w salonie patrzano na to koso. — Trwać to nie mogło.
A żeby on to życiem przypłacił, jako żywo, bajka. Bez tego suchoty miał i płuca powypluwał. Gdzie temu dawno, na ziemi chustkę znalazłam jego, co na niej krew była, ale się z tem krył.
— Hrabina wie o jego śmierci? — spytał pan Serafin.
— Musi wiedzieć, ale to już teraz przestygło! zapomniane! Naprzykrzył się jej, ani o nim wspominać, Zamiński opanował zupełnie. Niech gadają co chcą, jaki on tam hrabia i z kogo pochodzi, i czy szuler czy nie, a trzeba mu