Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chory jesteś? — spytała.
— Jestem wściekły, — odparł rzucając kapelusz na kanapę.
W ciągu tygodnia cztery rekuzy. O jednej z nich ludzie mogą nie wiedzieć, ale dosyć trzech na to ażeby zostać śmiesznym.
— Któż się tak porywczo chwyta! — powoli przemówiła jenerałowa.
— Kto! ten co się spóźnił! — rozśmiał się Luidor — a winna temu...
— No — ja! — odezwała się chłodno gospodyni, bo zawsze na kogoś winę zrzucać trzeba.
— Napraw że to żeniąc mnie z kim chcesz, jak chcesz! muszę się choć bez sensu ożenić!
— Jeśli ci to tak konieczne, mogę stręczyć Bronisię, moją garderobianę, — z przekąsem poczęła jenerałowa. — Że ładna to uznajesz sam, boś ją kilka razy na schodach całował, o czem wiem, bardzo do rzeczy, nie miała więcej kochanków nad dwóch, a w sukni atłasowej.
— Zlituj że się! bez żartów! ja się i tak wściekam, — krzyknął Luidor.
— Zatem bez żartów, jesteś wielbicielem pięknej artystki panny Anieli Zarzeckiej. Cóż? może ta?
— Gdyby miała choć — choć jakich nędznych parękroć, — wtrącił hrabia, anibym się wahał.
— No — dalej, je suis au bout de mon latin, uśmiechnęła się jenerałowa. Szukaj sobie sam.
Padł na kanapkę Luidor i niegrzecznie się na niej rozparł, ręką rozgarniając włosy.
— Dla ocalenia reputacyi, dla zamknięcia ust plotkarzom, — wiesz, — począł cicho — niewiele brak bym się artystce oświadczył.