Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wdowy, przypisując to staraniom około tualety wieczornej i lękając się aby kto z gości nie nadszedł a szyków mu nie pomięszał. Wysunęła się naostatek w czerni, zarumieniona mocno, pomięszana nieco, lecz wielce uprzejmie witając go, pani Idalia.
Uskarżała się na silny ból głowy, który miał przejść po wzięciu Eau de Melisse des Carmes. Było to ulubione lekarstwo pani Manczyńskiej. Siadła na kanapie, Zamiński tuż koło niej zajął miejsce.
— Leciałem tu, — odezwał się, spragnionym będąc widzenia pani! Dwa dni ostatnie wydały mi się wiekiem.
— Jaki pan jesteś dobry! — szepnęła melancholicznie Idalia.
— Czyż pani mogłaś powątpiewać o mojem uwielbieniu dla siebie, — trochę porywczo zagaił hrabia. — Początki jego sięgają tych czasów gdym nie śmiał go okazywać i musiał milczeć.
Hrabina ściągnęła usteczka drobne, półuśmiechem, ale czoło jej się zmarszczyło.
— Hrabia jesteś bałamut! — rzekła półgłosem.
— Niestety! radbym nim być a nie mogę, w życiu mojem jedną miałem tylko pasyę — i tą byłaś pani!
Leciuchny okrzyk wyrwał się z ust Manczyńskiej, zmrużonemi oczkami wpatrzyła pilno w hrabiego.
— Żartujesz, hrabio.
— Pani to możesz uważać za żarty. uczucia się nie robi igraszki.
— Ale, mój hrabio!
Zamiński pochwycił rączkę białą i gorąco ją do ust przycisnął.
— Pociesz mnie pani choć jednem dobrem słóweczkiem nadziei — zawołał.