Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dzieci dwoje małoletnich, dożywocie na znacznym majątku, dziedzicznego nic, ale dochody z których możnaby znakomicie korzystać. Kobieta śliczna, dobrego tonu i — dobrze dla mnie usposobiona.
Nazwisko szepnął na ucho stryjowi.
Praktyczny szlachcic zapytał o wiek dzieci, głową pokiwał.
— Skomplikowany interes! — rzekł. A nie kochasz się?
— Ja? — rozśmiał się Luidor, — ja, ale cóż znowu!
Przeszedł się od kanapy do zwierciadła i zwrócił do stryja.
— Dla stryjcia tajemnic nie ma. Zadurzyłem się szpetnie, ale w kim innym.
— Golutenieczkiej i artystce, — dodał Luidor.
— No — artystce, — rzekł stryj cynicznie, — nie ma niebezpieczeństwa chyba dla kieszeni — fantazya bez konsekwencyi.
— Przepraszam, bo dziewczyna z takim charakterem, dumą, tak nieubłagana — tak...
Stryj ramionami poruszył.
— W twoim wieku, — odezwał się, — nie do darowania podobna fantazya, zostaw to młodym.
— Walczę też, staram się więzy potargać — a — trudno, — mówił Luidor. Dziewczyna obchodzi się ze mną jak z murzynem, a odstręczyć nie mogła — zawróciła mi głowę w niepojęty sposób.
— Niech że Bóg uchowa! — wybuchnął stryj — gdybyś się ożenił, toś przepadł!
— Wiem o tem, — począł Luidor, — majątek potrzebuje reparacyj — ja lubię żyć, stryjcio mi niewiele zostawi.
— Bo nie mam! westchnął stary.— Wioszczyna nędzna, podatki ogromne, u nas w Galilei nawet papierowego gro-