Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

widzieć z takim kłopotem przez ojca ufundowane w familii hrabstwo, rozkwitającem.
Uśmiechnął się Zamiński.
— Trudno mu zakwitnąć, — rzekł — robię co mogę i — nie zrobiłem prawie nic.
— Spłaciłeś co długów? — pytał stryj.
— Trochę, — odparł krótko gospodarz.
— Aleć na Boga, żebyś ty, ty — począł stryj — ty! z twoją głową, tytułem, postawą, taktem, ożenić się nie mógł. To nie do pojęcia.
Zamiński westchnął.
— Prawdę rzekłszy, — odezwał się, sam temu trochę winien jestem, mój stosunek z jenerałową zabrał mi zbyt wiele czasu. Żenić się z nią nie mogłem a byłem związany.
— Podobne stosunki zawsze bokiem wyłażą, — odparł stryj.
— Mój stryjciu, — wtrącił Luidor, — niktby na mojem miejscu nie uniknął bąka. Zdawało się że jenerałowa po mężu odziedziczy, naówczas byłaby to partya piękna, tymczasem stary dał jej — co? dożywocie! I to jeszcze z warunkiem do pójścia za mąż.
I cicho dodał.
— Lorka nie będzie miała nic, jeśli się dla niej coś nie zbierze.
— To nie twoja rzecz, — syknął szlachcic, — co ci tam do tej Lorki.
— Stryj właśnie znalazłeś mnie, — przerwał odwracając rozmowę hrabia — w punkcie gdy najmocniej rozmyślałem o nowym projekcie. Nic mi się tu nie trafia, prócz jednej wdówki.
— Sytuacya? — zapytał breviter stryj.