Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A ty to wszystko już wiesz? — zapytała Lucia.
Zygmunt zaczerwienił się i zaperzył na nowo.
— Więc czyni ci już takie wyznania? — spytała.
— Któż ci mówił że ja to wiem od niej? — przerwał Zygmunt.— Dosyć już tego — daj mi pokój.

Pożegnał siostrę zimno bardzo i trzasnąwszy drzwiami wyszedł z pokoju.



Hrabia Zamiński zimę spędzający w Warszawie, miał apartamencik na drugiem piętrze na Długiej ulicy, dosyć pokaźny, choć nie drogi. Jak na wsi tak i tu dbał o to aby urządzenie się jego wyglądało pańsko a nie kosztowało wiele, przyjmował rzadko i to tylko w rannych godzinach, a niekiedy zapraszał na herbatę młodzież, która się w karty zabawiać lubiła. Na wsi nie brał on ich prawie do rąk, w mieście nie wypuszczał ich prawie z ręki. Grał grubo i nadzwyczaj szczęśliwie, ale mu w grze nic nigdy zarzucić nię było można, chyba niezmiernie zimną krew, która go nigdy nie opuszczała.
Nią pobijał swych przeciwników. Wygrywał czy przegrywał, co mu się nadzwyczaj rzadko trafiało, nie zapalał się nigdy, a im inni silniej się roznamiętniali, tem on stawał się chłodniejszym.
Niemożna go było nazwać graczem z profesyi, a w istocie niewiele brakło do tego. Owe wdowy i rozwódki, u których był w łaskach zabawiał wieczorami, zaszczepiając im pasyjkę do kart, na której nieźle wychodził.
Może nie bez pewnego związku z tą zabawą ulubioną, było dane mu przezwisko Luidora.
— Luidor ma szalone szczęście! — mówiła młodzież czasem, gdy się późno w noc rachunki kończyły.