Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obojętnym, niewzruszonym, powiedział sobie iż bądź co bądź pójść, rozmówić się, było koniecznością. Bliższe poznanie mogło też rozwiać wiele złudzeń.
I jednego poobiedzia, pan Zygmunt znalazł się w przedpokoju pani Idalii, a kamerdyner doniósł o tem pannie Drobisz, która natychmiast pobiegła do pani.
Wprowadzono gościa do salonu naprzód, potem panna Barbara, szepcąc mu coś ciągle przez drogę, powoli powiodła go do gabinetu pani, która — cokolwiek się czując niezdrową, gdzieindziej przyjąć go nie mogła.
Godzina czwarta biła na regulatorze w przedpokojach, gdy pan Zygmunt wchodził z panną Drobisz do gabinetu. Rachował na to że nie zatrzyma się tu dłużej nad małe pół godziny. Tymczasem na cichej bardzo rozmowie, z której nawet podsłuchująca jej panna Drobisz nie mogła nic pochwycić, upłynęło całe dwie godziny — nim Zygmunt, mocno zarumieniony, pomięszany jakiś, niepewnym krokiem idąc, przesunął się do drzwi przedpokoju trafić nie mogąc.
Panna Drobisz, która w Warszawie znalazła starego przyjaciela i powiernika, opowiadała mu później śmiejąc się, że słyszała westchnienia swej pani, posuwanie krzeseł, kilka wykrzykników i ze wszystkiego wnosiła że pan Zygmunt przy chłopcu niemca zastąpi.
— Jak mamę kocham! — żartobliwie mówiła stara panna, po naszej pani się tego nigdy nie spodziewałam, bo się formalnie tym chłopcem zadurzyła, oszalała! Całe życie była sobie pieszczoszką i lubiła bałamucić, a sama się nie dawała nikomu, aż w końcu! ale — sza!
Dodawała, że gdy po wyjściu pana Zygmunta, z miną bardzo seryo, otworzyła drzwi do gabinetu i rzuciła okiem