Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyjął cokolwiek. Duma jego poczciwa, oburza się na myśl jakiejkolwiek zapłaty za spełnienie obowiązku.
Znam go nadto dobrze, ażebym mógł nawet próbować.
Odzyskanie spadku po podkomorzynie, prawie cudowne, nie było już tajemnicą dla nikogo. Mówił o niem mecenas jako o fakcie nadzwyczajnym w rocznikach swej działalności, tegoż dnia dowiedzieli się Du Royerowie, choć Zygmunt nie chciał pierwszy chwalić się ojcem swoim, z którego był dumny.
Koło wszystkich znajomych obiegła wieść ta, zwiększając znaczenie konsyderacyą dla rodziny, bo nic niestety, tak nie podnosi na świecie, jak ten grosz, na pozór lekceważony. Na nim się świat obraca, z nim toczy się życie, jest to rękojmia przyszłości, jakiej drudzy nie mają, której wszyscy zazdroszczą.
Wypadek ten, oprócz innych skutków, które wyliczać za długo by było, przymnożył wielką liczbę przyjaciół pani Idalii, ozłocił jej grubą żałobę, rozproszył smutek. Parę razy westchnęła nad tem że poczciwy jej, dobry, nieodżałowany Onio, pociechy tej nie dożył, lecz, takie były przeznaczeń wyroki.
Pan Zygmunt długo się wahał i walczył z sobą, czy miał być posłusznym rozkazowi pani Idalii i udać się do niej, lub — unikać. Wywierała na nim wrażenie, którego się obawiał, czuł że mogła go opanować i że namiętność jaką w nim budziła odbierała mu władzę nad sobą. Być jednak nieposłusznym, niegrzecznym, było zarazem okazać się bojaźliwym.
Logika wszystkich namiętności kończy na doprowadzeniu zawsze jakiemikolwiek drogami do celu, ku któremu one ciągną. Pan Zygmunt postanowiwszy być zimnym,