Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wie o siostrze, zatopiony w myślach, tak że pani Du Royer z macierzyńską poufałością, powiedziała mu raz.
— Wiesz pan, że gdybym nie wiedziała iż nawet nie było się u nas w kim zakochać, posądziłabym pana o jakąś niedorzeczną pasyjkę! Co się z panem stało! Zygmunt wielce był uderzony trafnem spostrzeżeniem pani, obrócił posądzenie w śmiech, i postanowił być ostrożniejszym, sądząc że się czemś zdradzić musiał. Wstydził się tak rozbudzonej namiętności, upokorzonym był, iż na samą myśl, że ją mógł kto odgadnąć, radby się był pod ziemię schował.
Drugiego dnia po przybyciu, Zygmunt pobiegł do siostry. Wybrał godzinę w której zastać ją musiał, i ucieszył się tak zobaczywszy ją, że na chwilę zapomniał o tem co go dręczyło.
Pierwszem słowem Luci było:
— Ojciec tu jest! Nie pozwolił mi o tem pisać do ciecie, — widziałam go, widuję!
— Na Boga, cóż on tu robi? dla czego uciekł i dał się posądzać o to że się obawiał?
— Mój drogi, ja nie wiem nic, bo ojciec nic powiedzieć nie chce, ale ci przysięgam że niewinnym jest, a sprawa tej niewinności, która na jaw wyjść musi, tu go trzyma. Tyle tylko z mowy jego mogłam zrozumieć.
Zygmut zamilkł. Chciał mieć adres ojca. Lucia innego nie miała nad ranną Mszę w Bernardyńskim kościele. Oboje nazajutrz poszli go tam spotkać.
Klęczący na modlitwie spostrzegł Zygmunta, lecz gdy się modlił żadna w świecie moc przerwać nie mogła tej rozmowy z Bogiem. Choć mu się twarz poruszyła i zadrgała, nie przywitał syna aż po Mszy, gdy razem wyszli do kruchty.