Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w chwili, gdy całe towarzystwo było na drugim jego końcu. Chciała koniecznie zyskać go sobie, a że niewiele miała na to czasu, chwile skąpo policzone, strzeliła doń oczyma razem, których wzrok był bardzo wymowny — i słowy.
— Nie uwierzysz pan — rzekła szybko — jak mnie boli, że nasz dom prawie za nieprzyjacielski musisz pan liczyć. Tak zrządziły okoliczności, na przekór właśnie uczuciu sympatyi, jaką ja mam dla pana. Nie jest to czcze słowo, wierz mi pan, nie jest to prosta grzeczność, — jest to wyraz uczucia, którego się trochę wstydzę, ale jest ono tak szczere i głębokie, że się na jaw wyjść nawet nie lęka.
Szybko wypowiedziawszy te wyrazy, które tylko długo tajona namiętność podyktować mogła, pani Idalia wyciągnęła rękę drżącą, którą Zygmunt musiał uścisnąć i uczuł jej uścisk. Spojrzała nań raz jeszcze i uciekła.
Ci, co tę scenę maluczką widzieli zdaleka, mogli ją sobie tłómaczyć chęcią przejednania biednej familii; nie było w tem nic dziwnego. Zygmunt, w którym każde słowo, z gorączką wypowiedziane, odbiło się silnie, wzruszonym był nad wszelki wyraz. W jego życiu, ubogiem w wypadki, uboższem w uczucia, było to coś niesłychanego, mogącego głowę zawrócić.
Zygmunt nie znał kobiet, a to czarujące, arystokratyczne zjawisko mignęło mu, jak coś idealnego. Namiętność mówiła do krwi i zmysłów może, lecz w młodzieńcu krew się w poezyę przemienia i zmysły tworzą ideały!
Gdy powracając z Żabiego, pani Du Royer, która zdaleka widziała tylko rozmowę, ale jej nie słyszała, spytała o nią żartobliwie Zygmunta, zarumienił się i zmięszał, odpowiadając tylko, że pani Manczyńska oświadczyła mu współczucie dla jego rodziny i ubolewanie nad tem, iż przykrość jej wyrządzić mogli.