Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i chłodne. Pani Idalia użalała się, że młodzi panowie dla poznania się z jej synem nie przyjechali. Z młodszymi panami, naturalnie, musiałby był przybyć ich towarzysz i nauczyciel. Nieszczęsna ta fantazya p. Idalii nie mogła jej jakoś wyjść z głowy. Z uporem dziwnym powtarzała w duchu, że przyciągnąć musi młodzieńca i poznać go bliżej. Wyjazd do Warszawy, któż wie, może był także jakąś rachubą, do tego samego dążącą celu?
Gdy wieść o spadku olbrzymim po starościcu rozeszła się po sąsiedztwie, bo ją sami Manczyńscy starali się rozgłosić i mówili o tych obszarach bez ustanku, państwo Du Royer uznali właściwem przybyć do nich z powinszowaniem.
Pamiętano o tem, że młodzież była zaproszoną, Du Royer nikomu chybić nigdy nie chciał; zapowiedział więc synom, że i oni pojadą. Było to przy obiedzie. Zygmunt pocichutku odezwał się, że radby być uwolnionym od towarzyszenia państwu do Żabiego.
— Ale dla czegoż pan z nami nie masz jechać? — odezwała się sama pani. — Nie robisz im wizyty; jedziesz dla swojego ucznia. Manczyńscy zresztą, jeżeli przeciw wam zgrzeszyli, wierz mi pan, było w tem więcej niezręczności (wyrażam się grzecznie) niż złego serca. Jedź pan owszem, trochę na złość im.
P. Du Royer był tegoż samego zdania. Posłuszny Zygmunt, choć mu to było przykrem, pojechał. Wyrzucał sobie zbytnią może powolność, lecz opierać się nie chciał, aby nie okazać się do zbytku drażliwym i mściwym.
W czasie tych odwiedzin pani Idalia, która na widok Zygmunta zarumieniła się niezmiernie, manewrowała tak nadzwyczaj zręcznie, ze strategią prawdziwie niewieścią, iż pomimo usuwania się Zygmunta, pochwyciła go w ganku,