Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rubla na Mszę taki dać muszę, a tyle się zbierze, — dodał, chowając skrzętnie rozrzucone pieniądze.
— Wszakże ja dać go mogę, — przerwała Aniela — po cóż ojciec masz ostatniego się pozbywać?
— Ty możesz dać! — przerwał Zarzecki, ale ty a ja to co innego. Jeżeli nabożeństwo ma być skuteczne, trzeba bym sobie od gęby odjął a nie żeby kto dawał za mnie. O mnie się nie frasuj — prędzej ja zapracuję niż ty, bo moja praca łatwiej się od twojej przyda komu!
To mówiąc żegnał córkę, która świecę zapaliwszy zabierała się go przeprowadzić po ciemnych wschodach do bramy.
— Ale ojcze kochany, czy mi pozwolisz czy nie przyjść do siebie, zawsze ja na wszelki wypadek o mieszkaniu twem wiedzieć muszę!
Zarzecki głową potrząsł.
— Nie, — rzekł — twoja noga tam nie postanie, niechcę tego i nie pozwolę na to. Jutro rano o ósmej u Bernardynów się spotkamy, Msza będzie.
Noc już była gdy stary wolnym krokiem wywlókł się z bramy, Aniela nie widziała tego, że wszedł do najbliższego szynku, cichym głosem kazał dać wódki kieliszek, wypił go i jakby się sam wstydził, pociągnął dalej uliczką ku przedmieściom.
Nazajutrz o ósmej, Aniela już go zastała przed ołtarzem Matki Boskiej, klęczącego ze złożonemi rękami i modlącego się półgłosem, w tej samej odzieży co wczoraj. Gdy się, słysząc szelest, odwrócił ku niej, spostrzegła że oczy miał mocno od łez zaczerwienione, twarz jakby od płaczu zmienioną i nabrzękłą. Wkrótce wyszła zamówiona msza żałobna, której oboje słuchali klęcząc u ołtarza. Skończyło się nabożeństwo, a stary długo jeszcze kończył