Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stkie, niebo okryło ołowianym pokrowcem, jak meble w salonie, gdy nie ma gości. Świat drzemał, nim miał usnąć pod białemi śniegami utulony.
Dworek za ogrodem stał od owego nieszczęsnego pogrzebu pustkami, bo starego Zarzeckiego dotąd nie było. To jego oddalenie się nietylko niepokoiło nieszczęśliwą rodzinę, ale rzucało podejrzenie na człowieka, który jakby z obawy rewelacyj starościca, uszedł bez wieści.
Zygmunt chodził przybity i strapiony, unikając wspomnienia ojca. Ufał mu znając go, i był pewien niewinności, lecz sam pozór winy ciężył na nim brzemieniem okrutnem.
W pierwszych dniach po pogrzebie Aniela otoczona staraniem państwa Du Royer, choć mocno odchorowała i wrażenia i niewczasy przebyte, siłą młodości wkrótce powstała z łóżka...
Pilno jej było opuścić dom gościnny, w którym się czuła na łasce.
Zaledwie wstawszy i odzyskawszy sił nieco, powołała brata do siebie.
— Czas w świat! — odezwała się do niego smutnie. Aż nadto mi tu dobrze, alem ja niestworzona do pieszczot, życie nie dane do próżnowania... Moje powołanie ciągnie mnie, trzeba sakwy zarzucić i w drogę.
— Dokąd? — zapytał Zygmunt.
— W kraj sztuki, bo to moja ojczyzna, — odezwało się dziewczę. Wstyd mi się przyznać do tego, ale obok tęsknicy za moją biedną męczennicą, którą ten okrutnik dobił, tęsknota za muzyką nie daje mi spoczynku. Trzeba iść!
Jeszce raz pytam Lucię dokąd? — rzekł brat.
— Jeszcze raz Lucia ci odpowiada, w świat pieśni i sztuki — mówiła siostra. Innego dla mnie przeznaczenia