Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na pierwszą wieść o nieszczęściu, jakie państwa spotkało, rzekł poważnie, czułem się w obowiązku przybiedz tu, prosząc, abyście mną dysponowali.
— Dziękuję hrabiemu, odparł Zygmunt, ale w tej chwili, jeszcze sam nie wiem co mam robić, od czego począć.
Ojca mojego nie ma. Dla niego będzie to cios okropny! Siostra rozpaczająca, ja bezsilny, głowę tracę.
— Na Boga, męztwa, panie Zygmuncie, począł hrabia. Wypadek okropny, przykry, ale to wypadek. Wstąpiłem, nie wiedząc jeszcze o niczem, do Manczyńskich, oni także są w rozpaczy. Sama pani płacze, on ręce łamie. Gotowi są we wszystkiem pomódz, a naprzód proszą państwa oboje do siebie, niech panna Aniela przynajmniej usunie się od tego widoku.
Właśnie gdy to mówił, Aniela z rozpuszczonemi na ramiona włosami, wchodziła do pokoju, goniąc za bratem. Widok hrabiego bynajmniej ją nie zmięszał, nie cofnęła się.
— Kto? ja? zawołała, ręce załamując — ja? miałabym iść pod opiękę tych co mi matkę zabili! co nie mając litości nad nami, posunęli się aż do gwałtu, nie umiejąc poszanować ani nieszczęścia ani choroby...
— Pani dobrodziejko — wtrącił powoli hrabia — kazano mi oświadczyć najuroczyściej że p. Onufry wcale się do tego nie przyczynił, nie miał udziału, opierał się.
— I nie zapobiegł — odezwała się Lucia, i pozwolił swoim ludziom znęcać się nad nami! A pan możesz bronić ich i trzymać stronę napastników.
— Przepraszam panią — przerwał hrabia, ja niczyjej strony nie trzymam. Mówię co mi powiedzieć kazano, a w duszy boleję i potępiam to okrucieństwo...