Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/058

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan dobrodziej z Borku? — rzekł Wicuś.
Młodzieniec popatrzał nań obojętnie.
— A, z Borku — rzekł.
— Od państwa Du Royerów — dodał Wicuś.
— Tak.
— Godne państwo — przebąknął karczmarz. — Nie mogę panu czem służyć?
— Dziękuję.
Nastąpiło milczenie.
— Czas mamy śliczny jak na tę porę — nie chcąc przerywać rozmowy, ciągnął dalej Wicuś. Już co się tyczy pogody, dawno takiej nie bywało.
Na to nie było odpowiedzi.
— Państwo już wiedzą co się to za awantura stała w Żabiem? — dodał Wicuś.
— W Żabiem? — żywo przystępując zapytał młodzieniec — ja nie wiem?
— Ale bo to historya z tysiąca nocy, proszę pana, począł uśmiechając się karczmarz, tak że mnie wierzyć się nie chciało, gdy Jędrek ją przywiózł, a no ze dworu potem jechał Więckowski do sądu, a on sam swemi oczyma na to patrzał.
— Cóż takiego? ciekawie podchwycił podróżny.
— Pan nietutejszy — począł Wicuś, to i osób nie zna, otóż powiedzieć muszę, że tam we dworku na dożywociu mieszkają niejacy Zarzeccy.
Podróżny uśmiechnął się smutnie.
— Starego ja znam, poczciwości człowiek, a że czasem kieliszek wypije, kto bez tego, proszę pana. Wszyscyśmy śmiertelni. Tego człowieka co bez daj racyi namęczyli, na wołowej skórze by nie spisał. Ale to nie w tem rzecz. Więckowski powiada, że do dworu przybył z dale-