Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stanęli oczekując, Onufry ocierał pot z czoła i był tak przybity, że słowa wymówić nie mógł.
Pędem pobiegłszy pisarz, wrócił z głową spuszczoną.
— A co? pytał stary.
— Umarła — cicho odparł Więckowski.
Szumiński laską zamachnął, spuścił głowę i spieszniejszym nieco krokiem skierował się ku pałacowi.
— Prosto do mojej stancyi, proszę, bo muszę Moryssona niezwłocznie wziąść, aby gorszemu zapobiedz.
Posłuszny powiódł go p. Onufry.




W Zielonej Budzie dnia tego wieczorem jakoś tłumno było bardzo, gdy jeszcze jedna bryczka zajechała. Kuternoga wyjrzał przez okno i rzekł do otaczających.
— To z Borku.
Z bryczki wysiadł młody mężczyzna, więcej by koniom dać wypocząć, niż dla własnego pokrzepienia. Nie miał nawet ochoty wielkiej do środka wchodzić, i przechadzał się przed karczemką, gdy wierny swemu systemowi kuternoga, wysunął się ku niemu, probując czy się nie da do jakiej konsumcyi nakłonić. Spostrzegł jednak zbliżywszy się, że chociaż konie i bryczka były w istocie z Borku, podróżny młodzieniec jakiś nieznajomy.
To go skłoniło do zawiązania rozmowy, gdyż miał zwyczaj nie opuszczać zręczności do zaznajamiania się z ludźmi. Każdy człowiek na coś się przydać może, siedzącemu na urzędzie.
Skłonił się, podnosząc tylko chwilowo zatłuszczoną swą czapeczkę.