Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że umarła, rzekł starościc. Cóż! miała umrzeć z tego, że do drzwi stukano! Nikt jej palcem nie tknął, mam świadków.
Słysząc to Onufry ręce załamał.
— Umarła! krzyknął.
— Musiała zemdleć tylko! To gadanie — przebąknął Szumiński, u nich byle co — zabił! umarł! Przyjdzie do siebie i koniec.
Niespokojny gospodarz szepnął pisarzowi na ucho: Idź mi się dowiedz.
— Nie ma po co iść i dowiadywać się — odparł Więckowski — jużci że umarła!
Najmniej zdawał się uczuwać to starościc, który był ostygł zupełnie z gniewu i zaczynał się kłopotać o siebie.
— Krew mi to wzburzyło, rzekł, i widzę, że muszę Moryssona wziąć zaraz, bo inaczej odchoruję. Dziś acaństwu do stołu służyć nie będę i pozwolicie, że zjem rosołu u siebie.
To mówiąc wstał z ławy. Onufry, który go miał prowadzić, sam na nogach się ledwie mógł utrzymać. Milczał.
— Naturalna rzecz — dodał Szumiński, że co tam w sądzie będzie potrzeba smarować, to już ja to, jakoś załatwię, choć, rzeczywiście w podróży nie byłem przygotowany na te wydatki.
Ale to tak z temi ludźmi, kanaliami, zuchwałemi — zawsze najspokojniejszego człowieka przyprowadzą do niecierpliwości. Sami sobie winni. Dlaczegóż mi drzwi nie chcieli otworzyć!
Zakłopotany trochę, obrócił się jeszcze ku stojącemu zdala Więckowskiemu i skinął na niego.
— Idź acan na miejsce, przekonaj się czy ją otrzeźwiono — i powracaj tu zaraz.