Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystko. Ludzie odmawiali posługi. Szumiński gniewny nie wiedział czy ma się już cofnąć, gdy drzwi się otworzyły i jak widmo straszna stanęła w nich Aniela, ręką wskazując na łóżko.
— Idź — patrz! zbójco! krzyknęła — zabiłeś ją!
To mówiąc upadła omdlała.
Na łóżku widać było z podniesioną głową, a otwartemi ustami, zdrętwiałą już Zarzecką, którą przestrach na wieki od cierpień uwolnił.
Starościc dopiero ostygł i oprzytomniał, powiódł obłąkanemi oczyma po izbie, ręką machnął i zwolna krokiem chwiejącym, sparłszy się na Więckowskim, wyszedł ze dworku.
Napaść zakończona tak tragicznie, mogła mieć najprzykrzejsze następstwa. Starościc widział to teraz sam, i strworzył się. Nietyle może poruszył go dokonany gwałt, jak obawa o kieszeń i następstwa dla niej wyniknąć ztąd mogące, gdyż o osobę swą się nie lękał.
Gdy Łukowa przypadła trzeźwić nieszczęśliwą Anielę, a ciekawi ludzie z pobliża poczęli się zbiegać do dworku, starościc tymczasem milczący i zmieniony, kroczył ku ogrodowi. W furtce stał pan Onufry, pytając zdala:
— A cóż? a cóż?
Więckowski mu oczyma wskazał starościca, którego prowadził i dał tylko znak, że zaszło coś złego. Nie spodziewał się jednak p. Onufry tak strasznej katastrofy.
Szumińskiego posadzono na ławce.
— Uniosłem się, trochę się uniosłem — odezwał się słabym głosem — ale winien nie jestem. Któż mógł wiedzieć, że tam chora leży kobieta.
— A cóż się stało? podchwycił p. Onufry.
— Podobno się przestraszyła i omdlała, a oni mówią