Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/051

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lucia była, już naprawdę rozgniewana, starościc drżał ze złości, ale za zniewagę osoby chciał się pomścić.
— Z ludźmi, mościa panno! — rzekł — to — jak z jakiemi! Są ludzie i ludziska. Wiem kogo poszanować, a acaństwa nie widzę potrzeby z weneracyą spotykać — ojciec jej na to nie zasłużył!
Aniela otwarła w tej chwili drzwi, i wskazała ręką na nie.
— Wyjdź pan! ktokolwiek jesteś, z ust jego ani niczyich potwarzy przeciwko ojcu słuchać nie będę cierpliwie. Jeśli pan natychmiast nie opuścisz tego domu będę zmuszoną...
Słów zabrakło Luci, gniew bezsilny zmienił się w płacz gwałtowny. Starościc siedział przez upór na krześle, trząsł się z gniewu, ale sam sobie wyrzucał, że do tak gwałtownej sceny dał powód. Radby był w jakikolwiek sposób zatrzeć pierwsze wrażenie, nie wiedział jak się wziąć do tego, czuł tylko, że się omylił na córce Zarzeckiego, w której teraz dopiero odkrył inny stopień wykształcenia, niż ten którego się spodziewał.
— Acanna swem postępowaniem zuchwałem, — rzekł, zamiast ojcu pomódz, pogarszasz jego położenie, pokora niebiosa przebija, a zuchwałym się nie przebacza. Acanna nie wiesz, żeś może odstręczyła tego, który mógł być ich dobroczyńcą!
— Dobroczyńcą! — podchwyciła Aniela — my od nikogo dobrodziejstwa nie żądamy i nie przyjmujemy? Umiemy z głodu umierać o nic nie prosząc. Mój ojciec nie lęka się niczego i żadnego nie potrzebuje pobłażania.
Starościc wstał nareszcie, widząc że ze śmiałą dziewczyną rady sobie nie da.
— Z babami wojen nie zwykłem prowadzić, rzekł. —