Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! nie! nie! Młyn to jego zabawka, coś cięższego ma na biednej starej głowie, o czem nie mówi nikomu.
Westchnęli razem, i Zygmunt pytać już nie śmiał.




Po obiedzie drzemał z cygarem w ustach pan Onufry w swoim pokoju, a piękna Idalia z książką w ręku, wyciągnięta na szezlągu dumała, gdy do gospodarza lokaj, do pani wpadła Basia oznajmując gości.
W istocie niedaleko od bramy widać było stojący ekwipaż, oryginalny bardzo i do żadnego z sąsiedzkich niepodobny. Landarę starej bardzo formy, zaledwie oznaczyć się dającej barwy, na resorach wysokich, wlokło cztery konie ostrokościste w przedwiecznych chomontach suto nasadzonych bronzami.
Siedzący na koźle, malutkim i wysokim, woźnica w starym płaszczu o mnóstwie peleryn, z biczem ogromnym właśnie był się przed wrotami zatrzymał i lokaj wolnym krokiem z tłumoka na tyle przywiązanego spuściwszy się szedł ku wrotom.
Nikt nie umiał odgadnąć kto w tej landarze był zawarty. Ludzie zdala przypatrywali się ciekawie. Tymczasem rozwarły się wrota. Stary woźnica zamachnął się okrutnie i palnął z biczyska w pewnych odstępach, raz, drugi i trzeci. Czynił to jakby z poczucia obowiązku, z wytężeniem ogromnem, con brio. Konie oswojone znać z tą demonstracyą nie poruszyły się żywiej, truchtem podbiegły do ganku i stanęły natychmiast sędziwe zwieszając głowy.
Ze środka landary począł się dobywać, z pomocą sługi, stary jegomość, ubrany dawną modą, w długim na