Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A to po ludziach chodzi! — rzekł starościc.
— Po szelmach! — dodał chłodno ekonom.
— Więc acan sam wolisz tysiąc dwieście? — śmiał się Szumiński.
— Nie, słowo się rzekło, ja tysiąc żądałem, ale do kradzieży ręki nie dam.
Głową pokręcił dziwnie starościc.
— A no, jeszcze starki! — dodał wyciągając rękę do puzderka.
— Nie, dziękuję, — odpowiedział Zarzecki, — co dobrego tego mało używać trzeba.
Znowu się zawrócił do progu.
Niechętnie go puszczał starościc i sam za nim podreptał do drzwi.
— Zaczekaj! pogawędzimy jeszcze. Dokuczać ci nie będę. Twardy jesteś człowiek, ale ja takich lubię.
Mam kaczkę pieczoną z drogi, to ci każę zrobić potrawkę...



Śmiało można było powiedzieć, że z tych co żyli z hrabią Zamińskim, co go znali, co z nim sąsiadowali, nikt się nie mógł pochwalić by dokładnie wiedział stan jego intereresów i głębiej zajrzał w jego duszę. Człowiek był na pozór otwarty, szczery, mówiący wiele i łatwo, a niewygadujący się nigdy.
Czem on i jego majątek się wydawał na oko, było może malowaną dekoracyą okrywającą rusztowanie; prawdy się od niego i u niego nikt nie dowiedział.
Dobra były dosyć znaczne, gospodarstwo w nich staranne na pozór, hrabia chwalił się dochodami, żył na stopie