Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiło go tylko, że nawet takiemu panu Zygmuntowi życia darować nie chciała.
— Biedny chłopak, — rzekł w duchu, jeżeli nie zna naszych pań, gotów to wziąść na seryo i oszaleć. Toby było pocieszne.
Wstano od stołu. W celu zabawienia się naiwnym, jak mu się zdawało, młodzieńcem, zaraz po obiedzie hrabia zbliżył się do Bolka i prosił aby go z panem Zygmuntem zapoznał.
— Mój przyjaciel, pan Zygmunt Zarzecki.... Pan hrabia....
Nazwisko uderzyło hrabiego i zmięszał się trochę.
— Z jakich stron pańska rodzina? — spytał hrabia.
— Moja! — odparł Zygmunt uśmiechając się — z bardzo blizkich, jestem synem dawnego rządcy nieboszczki podkomorzynej.
Jak ściana zblsdł hrabia, lecz natychmiast wróciła mu pewność siebie. Myśl prędziuteńko skombinowała jakie ztąd będzie mógł wyciągnąć korzyści. Nie znając Zarzeckiego, sądził że łatwo go ujmie sobie, przez niego zaś siostrę. W każdym razie potrzeba się było poznać bliżej, poufalej, i co przypadek nastręczył, wyzyskać.
Panie wychodziły do ogrodu, stary Du Royer, który bez cygara długo się obejść nie mógł, mężczyzn zapraszał do siebie. Zygmunt, który dawniej palić nie mógł, później nie chciał się już przyzwyczajać, nie palił więc i chciał pozostać z małym swym wychowańcem, gdy gospodarz, który go lubił, synka odprawił z kobietami, a jego zaprosił z sobą.
— Chodź z nami, jeśli nie na cygaro, to na gawędkę.