Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie było na to ratunku, pisarz choć chciał jakoś rzecz tę połatać, stracił głowę, zląkł się i począł mrucząc iść ku drzwiom. Stanąwszy w progu odwrócił się tylko raz jeszcze i burknął.
— Otóż to tak, kiedy kto komu chce dobrze zrobić! To taka wdzięczność!
Zarzecki śmiał się znowu, ale śmiechem tak gorzkim, że już go nie miał ochoty zaczepiać pisarz, i nałożywszy czapkę na uszy, usunął się z dworku jak pijany. Nie wiedział co robić dalej, nie miał jednak ochoty na tem poprzestać, ani się przyznać przed panną Drobisz, że tak mu się parlamentarstwo nie powiodło.
— A bodaj przepadł razem z tą swoją uczciwością swoją! — mówił po drodze — bodaj marnie zginął! Wlazłem przez niego w kaszę, i nie wiedzieć jak z niej wyjść, ale na to rozum panny. To nie moja rzecz...
Tego jednakże dnia nie powrócił do protektorki, a następnego tak był zajęty, że się do wieczora nie pokazał. Oczekiwano nań z niecierpliwaścią napróżno, aż nareszcie kuchtę po niego panna posłała. Musiał iść jak winowajca na stracenie.
Od progu wpadła na niego gniewnie panna Drobisz.
— Cóż to jest? gdzie acan głowę podział? żeby nie przyjść zameldować?
— A cóżem meldować miał, kiedy nie ma skutku? — zamruczał pisarz.
— Jak? co? gadajże!
— Stary jak się napije, plecie sam nie wie co, farbując rzecz, — rzekł Więckowski, — chciał naprzód tysiąc, a teraz mu i tysiąc dwieście mało.
Panna aż poskoczyła.