Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— My to tak z nią ułożyli, że panu się szkody nie zrobi, bo to z pańskiej kieszeni nie popłynie. Będzie wilk syty i koza cała... Pan weźmie swoje tysiąc rubli a skwituje z tysiąca dwóchset... Hrabiów przez to djabli nie wezmą!
Spuszczona głowa Zarzeckiego powoli się zaczęła podnosić, oczy wlepił w Więckowskiego, usta mu się otwarły i śmiać się począł.
Nie mówił ani słowa tylko śmiał się coraz mocniej półgłosem, bo był nawykł cicho się sprawiać dla chorej żony. Wstrzymywał więc wybuch serdeczny, ale cała twarz mu drgała. Zbliżył się do Więckowskiego i poklepał go po ramieniu.
— Jak Boga kocham, z was młodzieniec pełen nadziei! Jak to ślicznie ukombinowano! mnie ubogiego szar pnąć, państwo okpić, i — ani znaku. No doskonale.
Śmiał się aż mu łzy ciekły.
— Ależ, do stu paraluszów, zawołał n agle, czyż my ślicie że ja podpiszę tysiąc dwieście, biorąc tysiąc, i z wami na współkę łgając będę duszę gubił!..
— A cóż to panu szkodzi? — naiwnie przerwał Więckowski.
— Mnie to nic nie szkodzi, ale ja do szelmostwa nigdy nie pomagałem nikomu i choćbym z głodu marł, nie spaskudzę się na starość. Ruszaj z Bogiem.
— Ale, panie Zarzecki.
— Ruszaj z Bogiem! — zagrzmiał stary dobitniej wskazując na drzwi.
Więckowski stał jeszcze, choć mocno nastraszony.
— Ruszaj z Bogiem, — krzyknął jeszcze mocniej Zarzecki, już obie ręce wyciągając do drzwi.