Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W takich razach żadna czująca swą godność niewiasta nie daje się pokonać, nie rzuca ofiary swej, ale całą siłą ją ściga. Tak też uczyniła pani Idalia, i w końcu te strzeliste wzroki, zwróciły uwagę pana Zygmunta, wywołały zdumienie i nic więcej.
Tembardziej ją teraz ten młodzieniec zajmował. Postanowiła się pomścić, ale bardziej wyrafinowaną metodą.
Tymczasem rozmowa nader zajmująca trwała ciągle, pan Manczyński, który jak kółko co je dzieci czasem dla zabawki toczą, popychany przez nieznajomego sobie przedziwnie się rozgadał, wpadł w humor wyśmienity, bawił wszystkich oprócz żony, która w duchu znajdowała go zbyt gadatliwym. Wesołą także była pani Du Royer, tylko pani Idalia obrażona nieco, zaczęła usta zacinać i trzymać się na stronie.
Pana Zygmunta, co w mniemaniu o jego pokrewieństwie utwierdzało, posyłała kilka razy pani domu, coś mu szepcąc do ucha. Wychodził, wracał, dawał dyspozycye i niezmiernie okazywał się usłużnym i grzecznym.
Pani Manczyńska jednak znajdowała go coraz — mniej miłym, coraz niesmaczniejszym.
Podano herbatę, państwo Manczyńscy już nie mogąc czekać na powrót gospodarza, zaraz po niej wyjehali.
Zaledwie powóz był u bramy, gdy pan Onufry, który się rozgadał, począł czynić uwagi.
— Wiesz, Du Royerowa dużo zestarzała, — rzekł.
— Ja nie znajduję.
— Ten młody — kuzyn zapewne, bardzo mi się podobał, — dodał pan Onufry.
— Z czego? nie rozumiem! — przerwała Idalia, chyba że ci do rozmowy posługiwał? Ja w nim nic nie znajduję.