Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przystojnym, très comme il faut. Była pewną że to jest albo jakiś kuzyn samej pani, o którym dawniej wspominano, lub nowy jaki sąsiad, bo tych wielu nie znano w Żabiem.
Uderzyło ją nadewszystko to, iż ów nieznajomy był w salonie jak w domu, z chłopczykiem jak z bratem, i że sama pani zwała go, Monsieur Sigismond!
Naostatek do utwierdzenia o nim dobrej opinii przyczyniło się i to, że ślicznie mówił po francuzku. Strój zaś jego bardzo skromny, był z wielkim smakiem wybrany.
Pani Du Royer sama jedna mając do zabawienia obojga państwa, zdaje się że znakiem jakimś wezwała młodzieńca ku pomocy. Z wielką łatwością w obejściu, zbliżył się, siadł, do rozmowy wmięszał i w istocie bardzo się stał użytecznym.
Rozmowa toczyła się o rzeczach błahych, lecz właśnie to w niej jest największą sztuką by z niczego utkać wzorzystą tkaninę pełną barw i świetności. Młodzieniec zarówno z panią Du Royer okazał się w tem mistrzem, poddawał treść, podpomagał panu Onufremu, podnosił słowa, popędzał niekiedy, zwracał, ułatwiał, podpowiadał, i zręcznie bardzo dosypywał czasem dowcipem.
Od pierwszego wejrzenia na tego dystyngowanego, jak się jej zdawało młodzieńca, pani Idalia powiedziała sobie, że go uczyni swym adoratorem.
Mówiliśmy już o tem, że nigdy pani Manczyńskiej od wielbicieli tych nie groziło najmniejsze niebezpieczeństwo Serce jej zawsze zostawało wierne jedynej miłości jaką znało — miłości samej siebie. Adoratorowie służyli do trybularzów i kadzenia, nagradzano ich aksamitnem wejrzeniem, czasem półuśmiechem, rzadko upuszczonym kwiatkiem, a już najrzadziej w razach wyjątkowych ściśnięciem ręki. Pomimo to potrzebowała być adorowaną pani Man-