Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

braną na ofiarę! znaczy być wybraną z wielu i jej godną! Tak, mój Zygmuncie.
— Na Boga! uspokój się trochę, Luciu, ja cię nie poznaję i boję się o ciebie.
— Ale ty mnie zrozumiesz, — odparła siostra, — ty pojmiesz i to, że jako artystka ale nikczemna i egoistka, mogłam zapomnieć obowiązku, powiedzieć sobie — mój obowiązek pieśnią lecieć w niebo i żyć w melodyi nadziemskiej!.. Poskromiłam w sobie to samolubstwo. Żaden hymn, nawet Siedem słów Haydna i Stabat Pergolesego, niewarte są łzy matce otartej.
Zygmunt pochwycił ją, i przyklęknąwszy, do kolan się jej schylił.
— Luciu! — zawołał — cześć ci oddaję!
— To źle, — odparła rozpłomieniona dziewczyna, — cześć to zapłata. Ja nie chcę być zapłaconą, boby moja ofiara odebraną mi była.
— Dzięki Bogu, wszystek ten dramat skończy się rychło, — dodał Zygmunt, — przyszła kolej na mnie, jeśli nie takiego poświęcenia jak twoje, to choć skromnej długu wypłaty, będziesz mogła choć trochę powrócić sztuce.
— A! nie, — przerwała Aniela z uśmieszkiem, potrząsając głową. — Trochę się nie powraca do sztuki, sztuka jest zazdrosną panią, chwyta całą istotę lub odpycha. Ci co są trochę artystami, nie są żadnemi. Jest to najplugawsze plemie ślimacze, co pełza u nóg bóstwa.
Pierwszy raz od bardzo dawna mogąc tak otworzyć duszę, Aniela przed bratem wylała się z nią, wyegzaltowała, lecz cieleśnie i dusznie wycieńczoną będąc długą poprzednią męczarnią, poczuła że się jej siły wyczerpywały, zachwiała się i usiadła by spocząć. Zygmuś stał poruszony silnie, lecz po męzku panując nad sobą.