Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszystko to dobre, — rzekł Zarzecki, — ale ty mi mów, jak ten Du Royer wygląda, co — jak, kto ona?
— Sam był długo wysokim urzędnikiem, a dziś jest bardzo zabiegliwym gospodarzem, lubi czytać... Człowiek na pozór łagodny, w gruncie charakteru silnego i niedającego się ugiąć.
— Cóż on lubi? hm? na co choruje? — spytał Zarzecki.
— Choroby ja w nim nie dopatrywałem, — rzekł syn, a prawdę rzekłszy nic nie lubi namiętnie i trochę zimnym jest.
— A pani?
— Pani dzieci kocha, ale i do świata przywykła i miasto też ją bawi, — ciągnął Zygmunt, — kobieta zacna, tylko może zbytnią wagę przywiązuje do elegancyi i powierzchowności.
— No — to jak nasza pani Idalia, — rozśmiał się stary, musi na wsi się nudzić. — A znają się one z sobą?
— Znają i sądzę że muszą być dosyć dobrze, bo o nich kilka razy wspominano, rachowano na to sąsiedztwo.
— Jeżeli tak — odezwał się stary Zarzecki, niewielkie mam o nich wyobrażenie.
To mówiąc wstał, a że modlitwy swe musiał odprawić, uściskał syna i wyszedł.
Lucia na chwilę pobiegła podsłuchać czy matka się nie obudziła i powróciła do brata, który w czasie jej nieobecności przechadzał się smutno, zaglądając po kątach i przypatrując się sprzętom zapylonym, śladom nędzy o której wyobrażenia nie miał.
Spoważniał gdy zostali sam na sam z siostrą.
— Zrobiliście mi, z wielkiej miłości dla mnie, najwię-