Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chcieliby państwa obedrzeć, nie wiedzieć ile żądają! — odezwał się Więckowski.
— Przecież? — spytała panna.
— Gadają o tysiącu rubli.
— Fiu! fiu! — odparła faworyta. Czego im się zachciewa. A kto wie czy i bez tego się ich nie uda wykurzyć. Panna sobie przyjmuje kawalerów we dworku, toć to zgroza i zgorszenie. Hrabia co tu niby z wizytą przyjechał, chodził do niej. Jak Boga kocham! Stary się zapija i kiedyś ognia może zapuścić. Jak się udadzą do sądu, że tu we dworku takie rzeczy się dzieją, to im mogą kazać precz iść.
Więckowski patrzał stąpając z nogi na nogę.
— Ale gdzież zaś żeby tam hrabia chodził! — bąknął.
— Kiedym ja na moje oczy widziała! — ofuknęła panna Drobisz, i pół godziny tam siedział...
— A któż może wiedzieć u kogo!
— Ot to dobry! — krzyknęła zniecierpliwiona panna Barbara — cóż miał ze starym się wdawać w gawędę, co ma wiecznie głowę zalaną!
Poczęła panna Drobisz rozpytywać o inne tajemnice dworu, a mianowicie o rządcę, na którego postępowanie pilne miała oko.
Gdy się wreszcie plotek przebrało, a Więckowski miał już odchodzić, dorzucił jeszcze.
— Zapomniałem powiedzieć, że ani się chce stary targować, i, mówi że tylko na gotówkę, a skryptu żadnego nie chce znać.
Oburzyło to niezmiernie pannę Barbarę, która nie żałowała wyrazów na okazanie swej niechęci dla hołoty.
Nazajutrz rano, po odjeździe bardze przyśpieszonym hrabiego, znowu w godzinie tej samej, panna Drobisz we-