Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żegnał damę w salonie i nie doczekawszy się odpowiedzi, chciał już odejść. Przypomniał sobie snać, że te nieokreślone obietnice mogły być niedostateczne i dorzucił kłaniając się.
— Dam pani znać, gdy znajdę co potrzeba.
Lucia ręką pociągnęła po czole, wlepiła w niego oczy i głosem słabym jedno tylko słowo wymówić mogła.
— Dobrze!
Odwróciła się i wbiegła żywo do izby, w której matka leżała.
Nie musiał pewnie hrabia przewidywać sceny, jaka go tu spotkała, gdy się pod dworek podkradał, inaczej wyobrażał sobie i jej ubóstwo i przyjęcie. Wychodził rozdrażniony, gniewny na siebie i na Lucię, a nadewszystko za zakończenie rozmowy i zobowiązanie, jakie wziął dobrowolnie na ramiona. Wszystko to przyszło jakoś niespodzianie, liczył teraz i ważył, co go współczucie dla artystki kosztować miało. Ojciec, matka i w dodatku brat, który był zagadką, brat młody, zapewne dumą siostrze podobny? Miłosierdzie dla rodziny musiało wywołać komentarze, skompromitować, okryć pewną śmiesznością i zamknąć przed nim wrota do bogatego ożenienia, które było programem życia.
Rozważał, czy namiętnostka, której uległ, wartą była aby ją tak drogo opłacać?
W tych myślach Zamiński pospiesznie okrążywszy dworek, powrócił na ścieżkę pokrzywami zarosłą, podkradł się pod furtkę ogrodową i znalazłszy ją niezapartą, rzucił się w park oglądając, czy go kto nie widzi. Nie spostrzegł nikogo.
Chciał już zrzucić z siebie migrenę i powracać do salonu, ale czuł się jeszcze tak wzburzonym i skołatanym, że musiał dla uspokojenia przedsięwziąść przechadzkę.