Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nym celem jej wejrzeń pełnych wyrazu a zupełnie próżnych znaczenia.
Hrabia powróciwszy do swojego pokoju i flaszeczkę z kroplami postawiwszy na kominie, jak tylko sam na sam został, odzyskał wyraz twarzy zwykły, nie okazując już najmniejszego śladu cierpienia po sobie. Był tylko troszkę niespokojny, kilka razy w ogród, wychyliwszy się wyjrzał, wyszedł, dumał i wypaliwszy parę cygar, nie bez pewnego wahania się — wyszedł do parku.
W tej godzinie był on pusty zupełnie, Miss Jenny i nauczyciel młodego chłopca, wybrali się na spacer z dziećmi w inną stronę, pani Idalia sama nader rzadko odbywała przechadzki po ulubionym parku, potrzebowowała mieć świadków swej miłości dla natury, unosiła się nad nią tylko gdy ją słuchano i patrzano na nią, bo jej entuzyazm dodawał wdzięku. Gdy nie miała widzów i słuchaczów, wolała leżeć na kozetce, czytać coś albo drzemać, lub słuchać paplania swej Basi.
Hrabia więc mógł posunąć się bezpiecznie w głąb parku, nie spostrzegając nikogo. Czynił to z taką ostróżnością niespokojną, jakby popełniał czyn jakiś obawiający się ludzkiego oka i świadków... Przemykając się ciemnemi ścieżkami, po pod drzewy, dotarł wreszcie do rowu i parkanu opasującego ogród, w tem miejscu właśnie zkąd widać było „obrzydłą chałupę“ Zarzeckich. Niegdyś znajdowała się tu furtka, którą wyjść było można w pole. Pani Idalia, zaprzestawszy chodzić w tę stronę, kazała ją była zabić, nie usłuchano jej jednak, bo robotnikom do parku bliżej tędy chodzić było. Chociaż zabita kołkiem otwierała się łatwo.
Błądząc tu pan hrabia zbliżył się do wyjścia, niby