Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kowała, a teraz ani śladu już. Blizko roku jak przy matce siedzi — powiadam pani że krowy doi!
I roześmiała się.
Pani Manczyńska nie dając już po sobie poznać co myślała, głową poruszyła i zwolna wróciła do salonu, już więcej nie mówiąc o Zarzeckiej.
Utkwiła jej jednak w głowie mocno, z powodu że tak wysoko postawionych miała wielbicieli.
Na chwilę pomyślała nawet, czyby nie probować zbliżyć się do niej jakoś — ale mąż, któremu po cichu zwierzyła się, jakkolwiek posłuszny jej zawsze, oparł się temu.
— Proszę cię, — rzekł — wiesz o naszym stosunku do tej hołoty, oni są nieprzyjaciółmi naszemi zabitemi. Moglibyśmy się narazić!..
Gotowi by dać nam od kosza. Stary jest podrażniony, nie pozwoli córce zbliżyć się do nas...
Zresztą ta jej sława, to imaginacya łatwowiernego hrabiego, z którego sobie może zażartowano! To nie może być. Dziewczyna bez wychowania...
Potrząsł głową; pani Idalia nie nalegała.
Wieczorem, odprowadzając Zamińskiego, odezwał się pan Onufry:
— Niepotrzebnieśmy przed moją żoną wspominali o tej Zarzeckiej. Jej to zaraz poszło do głowy, bo niezmiernie ceni talenta. Jestem pewny że wszystko to egzagerowane!
— Mnie się zdaje że nie, — odparł hrabia — ale się znowu nie macie obowiązku losem tej wirtuozki tak zaprzątać. Co to was obchodzi...
— O tyle tylko, że radzibyśmy się pozbyć ich wszystkich ztąd, i ani znać, ani wiedzieć o nich! — dokończył Onufry.