Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cno Onufry, — być by nareszcie mogło że to taż sama figura. Imie i nazwisko jednakie. Muszę ci jednak powiedzieć, że ta co tu u nas jest przy rodzicach — córka oficyalisty mojej babki, należy do familii co nam już — tu siedzi! Nigdy ich nie widujemy. A! to cała historya! Słyszałeś pewnie przecie coś o podkomorzynie?
Zamiński się uśmiechnął.
— Któż o niej nie słyszał...
— Wzięliśmy tych Zarzeckich po niej w spadku, — mówił pan Onufry. — Ojciec owej panny, był u starej podkomorzynej totumfackim, miała w nim zaufanie aż do dziwactwa posunięte. Nie wierzyła absolutnie nikomu tylko jemu! Słyszałeś to pewnie, że po śmierci podkomorzynej owe miliony jej, o których cały świat lat kilkanaście mówił, na które myśmy oczekiwali jak na rzecz niezawodną, minąć nas niemogącą — znikły, ale znikły w sposób niepojęty, bez śladu, bez wieści. Że one istniały, to nie ulega wątpliwości — co się z niemi stało, nie wiemy do dziś dnia.
Naturalnie któż mógł o nich wiedzieć jeśli nie ten powiernik staruszki? Tymczasem do niczego się przyznać, nic nam powiedzieć nie chciał. Trzymaliśmy go pod aresztem — napróżno.
W tem wszystkiem jest jakaś tajemnica — niepojęta — i mnie się zdaje, pewnym jestem, że kiedyś miliony te wypłyną, a my je posiądziemy...
— Ale nie jestże marzeniem iż one istniały? — zapytał hrabia. — Staruszka mogła niemi na jakieś fantazye pobożne, dobroczynne, rozporządzić ciepłą ręką!
— A! tak mówią ci co jej nie znali, ale ja patrzyłem — na nią i jej życie. Płynęły pieniądze z dóbr, żyła jak żebraczka, nie widywała prawie nikogo, miała jedną idée fixe, że wszyscy tracą, a ona za wszystkich zbierać powinna!