Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żonaci możecie i powinniście je mieć — my małżonkowie — zawsze chorujemy na ich niedostatek.
— Nie obgaduj że szczęśliwego stanu swojego! — uśmiechając się rzekł Zamiński.
— Nie narzekam, konstatuję; — zamknął pan Onufry.
Rozmowa w tym sposobie pociągnęła się dalej, pan Onufry był nadzwyczaj seryo, gość udawał wesołość. Badano się wzajemnie, obsypywano grzecznościami, a mróz chodził między nimi. Zamiński starał się pozyskać, rozruszać, przypodobać się, i spotykał zimną, wyszukaną grzeczność tylko.
Już się zaczynało przebierać treści do dalszego dyskursu, gdy z szelestem podobnym do skrzydeł anioła, ukazała się we drzwiach, w czarnej sukni, owa piękncść — bogini... Zatrzymała się w progu udając zdziwienie na widok hrabiego, zarumieniła odrobineczkę, i wdzięcząc się poszła, podawszy rączkę gościowi, na swe urzędowe stanowisko wśród kanapy.
Po panu Onufrym mogła poznać że gość mu był nie bardzo smacznym, więc, jako troskliwa gospodyni, tem grzeczniej i uprzejmiej przyjmować go usiłowała.
Zamiński trochę sztywny i zakłopotany się okazywał, ale to można było przypisać zmięszaniu na widok ideału i polityce wobec zazdrosnego męża.
Pani Idalia w ten sposób sobie tłómaczyła jego ostróżną i napozór obojętną rozmowę, kilka razy wejrzeniem nader wyrazistem starała się wlać mu męztwo.
Chociaż w mieście ośmioletnia Alice, córeczka pań stwa Manczyńskich, zwykle się w salonie nie pokazywała, na wsi czyniono wyjątek i ona zarówno jak dziesięcioletni Arturek mieli prawo obiadować razem z rodzicami. An-