Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Żebym ja był na miejscu waszem, — wtrącił pisarz, — pal ich dyabli!
— Niech ich palą! — potwierdził Zarzecki. — A no, powiedz ty mi szczerze, czy oni cię z tem przysłali?
— A! Boże uchowaj! — ofuknął pisarz gorąco. Czym się to ja zdał na parlamentarza? Ależ bo patrząc na wasze życie litość bierze, ta to bieda nad biedami.
— Pewnie, — odezwał się pan Jakób powoli cedząc. — Widzisz acan, panie Więckowski, ucz się. Toż samo cię czeka, jak poczciwie lat trzydzieści wysłużysz.
Pisarz głową pokręcił.
— Taka dola nasza!
— Ale czyste sumienie bratku — także coś warte, — dodał spokojnie Zarzecki. Ja nie narzekam na nic, a najmniej na nieboszczkę, bo, gdyby jej był Bóg na godzinę życia przedłużył, stało by się inaczej! inaczej! Bogu się nie podobało, wola Jego święta!
Więckowski z podziwieniem patrzał na starego słuchając.
— Co to oni plotą, proszę pana Jakóba, — odezwał się, jak w bęben biją że wszystkie te miliony, co przepadły, nieboszczka do waszych rąk oddała?
— A wam jak się zdaje, — rzekł stary — hę?
— Juści miała sąd, opiekę, familię, a gdzieby zaś... — głową kiwając mówił pisarz. Gdzieby zaś!..
— Gdzieby zaś miała miliony te dawać w ręce takiej hołocie jak ja? — zaśmiał się stary.
Więckowski pilno mu spojrzał w oczy.
— Czy wy słyszeliście że we dworze was Hołotą nazywają? — spytał pocichu.
Zarzecki się uśmiechnął.
— Jakżebym nie słyszał! Toć to poszło już we zwy-