Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 01.pdf/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

będzie? Każę pozabijać, jak Pana Boga kocham — pozabijam! Mam już tego dosyć! Het, wypaśliście mi kawałek zboża, niedosyć że tu siedzicie na łasce.
— Mości Więckowski, — odezwał się biorąc w boki Zarzecki — drób mi pozabijacie, ale mi się do mojej chaty zuchwale nie wdzierajcie, bo u mnie też kij stoi w kącie! Słyszycie?
Pan Jakób poruszył się, młodzieniec uskoczył nieco do sieni.
— Ho! ho! — warknął — na tych co się z kijmi porywają, są dyby, łańcuszki i sąd.
— Więckowski! — krzyknął stary — ej! do pasyi mnie nie przyprowadzaj, smarkaczu ty jakiś. Powiadam ci, jam w domu u siebie pan, choćby na barłogu... nie waż mi się na próg!
Pisarz, który niedawno był tak butny, cofnął się jeszcze w tył, znacznie straciwszy na fantazyi i ochocie do boju.
— Przecie ja tu rozbijać nie przyszedłem — rzekł znacznie się mitygując. Robię moją powinność pańskiego pilnując, a jeśli i grożę, to muszę. Zdaje mi się że gdy przychodzę przestrzegać, to mi kijem grozić nie wypada.
— Bóg zapłać za łaskawą przestrogę, — odparł stary, całuję nóżki asińdzieja i wynoś mi się, pókiś cały.
— Kiedy Pan Bóg kogo zgubić chce, — huknął pisarz, to mu rozum odejmie. Tak i z wami! Sami biedy szukacie, w zgodzie z wami, żyć żeby człek chciał, to nie można.
— Bo ja ani zgody ani przyjaźni waszej i dworu nie żądam, — odparł Zarzecki — a co mi po nich? Wojna, to wojna!
— A któż ją poczynał? — ciągnął nie ustępując Więckowski.